Kościół czeka na gości i głównych aktorów. Z domu weselnego wystające głowy z okien patrzą, czy już nadjeżdżają, a reszta krząta się jak mrówki, aby wszystko było gotowe. To ma być ich dzień. Ten ważny i jak mówią niektórzy, najważniejszy w ich życiu. Tato dumny, a mama udaje, że nie płacze. Pozostaje, więc pytanie: „czy gościom będzie podobać się na weselu i czy nie zaczną wychodzić zbyt wcześnie?”.
Prawie każdy kto organizował lub będzie organizować wesele zada sobie to pytanie. Pytanie przez które nie będzie mógł spać, a na samo patrzenie na datę zakreśloną czerwonym mazakiem w kalendarzu, dostanie palpitacji serca. Odnoszę jednak wrażenie, że tytułowa teza jest źle skonstruowana. Jest coś wcześniej, coś co nam umyka, bo za bardzo chcemy zrobić wszystkim dobrze. Dobrze, to robią panienki pod latarnią, a my mamy być szczęśliwi. Cały ciężar organizacji nieco nas przygniata i wprowadza zachwianie, przez które zamiast skupienia się na sobie, skupiamy uwagę na kimś innym. I żebyśmy się zrozumieli od razu. Nie chodzi o to, że koncentracja na gościach jest czymś złym. Jest dobrym i świadczy o naszym wychowaniu i kulturze. Bowiem każdy chce, aby gość czuł się jak w domu – zależy nam na tym. Chodzi o to, że zbyt często mijamy się z naszymi własnymi emocjami.
Wygląda to trochę jak kredyt na mieszkanie. Kupujemy je i cieszymy się, ale gdzieś w głębi wiemy, że to nie wygląda do końca tak, jak chcemy. Musimy go spłacać, latami i dopiero po pewnym czasie, będziemy mogli w pełni powiedzieć, że jest nasze. Podobnie wyglądają pożyczone emocje. Pożyczamy je od innych ludzi. Kopiujemy zachowania i nastroje do tego stopnia, że zaczynamy żyć cudzym życiem. Gubimy własną autonomię, a czyjś nastrój staje się naszym. Patrzymy na gości i zastanawiamy się co by tu zrobić, aby każdy miał jak najlepiej. Aby każdy był zadowolony i wypowiadał się w samych superlatywach o całym tym przedsięwzięciu. Chodzimy, głaszczemy i dociekamy, czy pieczeń była wysmażona i czy wystrój jest ładny, a na koniec opowiemy, jak trudna to była decyzja, aby to wszystko wybrać. Potem wszyscy pokiwają głową i powiedzą, że tak, jest cudownie, a my podejdziemy do kolejnego stolika.
To czy wierzymy w słowa gości, to już nasza sprawa, ale na pewno na każdym weselu znajdzie się Hanka, która zaraz po wejściu do samochodu powie: „Kurwa, ale ta sałatka to niedoprawiona była.” Tak było, jest i będzie, a sama powie to do męża i najlepiej ciszej, aby nikt nie słyszał, a na pewno nie my. I czy w takich sytuacjach pytanie ze wstępu ma jakikolwiek sens? Myślę, że nie, bo nigdy nie dogodzimy wszystkim i zamiast katować się nim, pomyślmy o tym, dla kogo właściwie jest wesele? Dla gości? Państwa Młodych? Rodziny?
Uważam, że nie ma jednej, standardowej odpowiedzi. Każdy, jako jednostka, może znaleźć coś dla siebie i każdy będzie mieć swój powód, aby bawić się dobrze lub źle. Jednym zabraknie tchu w piersi widząc córkę w białej sukni, a innym patrząc na wódkę. To oczywiste, że nie każdy będzie przeżywać tę samą chwilę w ten sam sposób co my. Jesteśmy zbyt różni i zbyt ciekawi jako ludzie. Przeżywamy życie na różny sposób i posiadając to samo słowo, dobieramy inną definicję na jego opis.
Jako goście, możemy się cieszyć szczęściem ludzi, dla których przyszliśmy na wesele. To może być ktoś nam bliski, rodzina, przyjaciel, albo przyjaciółka. Cieszyć się, bo w sumie Parę Młodą mamy gdzieś, to przecież na weselu będą inni, dla których właśnie tam będziemy i przegadamy całą noc. Można też znaleźć powód do napicia się z dalszą rodziną, albo kogoś poznać. Każdy powód będzie dobry. Ale to samo dotyczy drugiej strony, bo możemy nie znać nikogo, data może nam nie pasować, możemy nie lubić wesel, albo Kryśka będzie mieć identyczną sukienkę. Każdy powód, aby nie czuć się dobrze na weselu będzie dobry. Uszanujmy to.
Rodzina ma gorzej, bo raczej nie wypada jej narzekać. Powinna się uśmiechać, być na czas, wręczyć prezent, powiedzieć kilka miłych słów, życzyć wszystkiego dobrego i pochwalić obiad. Nawet jeśli uważają inaczej, to zapewne tak wygląda ogólny schemat ich postępowania. Wesele jest dla nich okazją do spotkania rodziny, której dawno nie widzieli i do poznania nowej, Jej lub Jego. Raczej na pewno, nie jest to okazja do narzekania. Jeśli już, to wszelkie przejawy niezadowolenia odbieramy bardzo mocno i niemalże momentalnie stygmatyzujemy taką osobę. Zapominamy, że w tym wszystkim jest ktoś, kto może mieć odmienne zdanie. Nie lubić tego lub tamtego. Należy być bardziej ludzkim. Pokazać, że rozumiemy innych ludzi i na pewno przestać ciągle zastanawiać się, czy wszyscy będą zadowoleni. Nie będą.
Na weselu są też ci, dla których przyszli wszyscy. On i Ona coś sobie obiecali i to przed kimś wyżej. Jakby nie jej „tak” i jego decyzja, aby zorganizować wszystko w ten sposób, aby sprowokować ją do tego, to pewnie dzisiaj wszyscy zajmowaliby się swoimi rzeczami. Sprzątali, oglądali Ekstraklasę, gotowali, szykowali się na wieczór, albo czytali. Oboje miesiącami przygotowywali się na ten jeden dzień. Wydali kilkanaście tysięcy złotych, aby było idealnie i ciągle zachodzą w głowie, czy robią to dobrze. Zaprosili wszystkich kogo trzeba? Będą zadowoleni? Nie uciekną przed dwunastą? Zachowują się tak, jakby całe te przedsięwzięcie było organizowane dla gości, a nie dla samych siebie. Jakby nie chcieli celebrować tego dnia razem. To znaczy chcą, ale najpierw zapytają innych, czy wszystko jest na miejscu.
Myślę, że powinno się odpuścić. Pozwolić, aby każdy miał swoje zdanie i po prostu zająć się sobą. Nie pozwolić, aby czyjaś opinia stała się naszą, albo czyjeś negatywne emocje naszymi. Fuck it. Odciąć się od tego całego informacyjnego zgiełku, tak jak wyłączamy telewizor. Podoba się? Super. Nie? Trudno, nam się podoba. Po czym przejść do kolejnego stolika, a cały proces pomnożyć przez liczbę stolików. Prosty wzór na być może niezamartwianie się głupotami i innymi ludźmi.
Dla kogo jest wesele? Najłatwiej jest napisać, że wesele jest dla Pary Młodej, ale zupełnie nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Wesele jest bowiem dla wszystkich. Każdy znajdzie sobie powód, aby cieszyć się lub smucić. Być zadowolonym i smacznie jeść posiłki, albo marudzić, że coś, gdzieś jest niewysmażone. Naszą rolą jest skupienie się na sobie. Zrozumienie, że nie należy pożyczać cudzych emocji, zwłaszcza że jako ludzie, wszyscy jesteśmy zupełnie inni. Znajdźmy sobie powód, aby tego dnia być szczęśliwym. To może być osoba lub rzecz. To nie ma znaczenia, bo jeśli znajdziemy cokolwiek, to wesele być może będzie właśnie dla nas.
Jeden ze znanych brytyjskich muzyków przyszedł kiedyś na własne wesele w najdroższym garniturze jaki tylko mógł kupić, a na stopach miał czerwone Conversy. Innym razem, legenda Interu Mediolan, argentyński piłkarz Javier Zanetti, poprosił swoją, wtedy narzeczoną, Paulę, aby mógł odbyć trening z drużyną w dniu ich ślubu. Zgodziła się. Myślę, że to emocjonalny Rock&Roll, prawdziwy fuck w stronę poprawności i zrozumienie własnego systemu wartości i oczekiwań drugiej osoby. Czasami warto zachować się w ten sposób i nie patrząc na innych zrobić i zachowywać się tak, jak my tego chcemy, a nie inni. Być bezczelnym i prostym jak dzieci, a jak ktoś zapyta się dlaczego na stole nie ma wody, a jest wódka, to powiedzieć, że w wodzie, to ryby się pierdolą, a to jest wesele i należy pić.
Zdjęcie:
Nathan Dumlao serwisie Unsplash